Czy ja coś szyję?! okazuje się, że tak, spodnie skracam, coś podszywam, jakiś zamek wymieniam. Ale nie jest to nic czym mogłabym się tu pochwalić.
Tuż po świętach mój Paweł był na trzydniowych badaniach w szpitalu, codzienne dojazdy do Lublina koszmarnie mnie wymęczyły.
Święta wcale nie były fajne, z resztą nigdy nie są. Dziewiętnaście lat temu w Wielką Niedzielę rano zmarła moja mama i to jest moje główne skojarzenie z Wielkanocą. Teraz w tę rocznicę Paweł miał gastroskopie, bałam się podwójnie, bo w znieczuleniu ogólnym. To jest taki "zaczarowany" dzień, urodziny siostry, rocznica śmierci mamy i jeszcze kilka innych konotacji.
No to sobie pomarudziłam ;-).
A teraz moje kochane żyrafy, fioletowe oczywiście.
Tak zwykle wygląda mój plan do zdjęć, czyli kombinacje różne i brystol szpilkami przypinany;-)
Po przycięciu i obróbce to całkiem znośne fotki. Tylko te fiolety do fotografowania są zmorą ;-)
Żyrafki patatajają do Reni, bo ona motywuje mnie do szycia, frywolitkowania i w ogóle fajnie, że są takie osoby, bo mnie trzeba mobilizować, terminy wyznaczać ;-)
Pozdrawiam serdecznie.