Witajcie
Wiele rzeczy mogę sobie odpuścić, ale nie nauczenie się frywolitki. Nawet coś małego, maleńkiego, ale supłać tak dla siebie, dla nauki, treningu.
O ile przekładanie czółenka nad nitką, pod nitką, w prawo i w lewo, take trudne nie jest i pewnie jeśli ktoś by się uparł to dałby radę się nauczyć, to już technicznie poprawna frywolitka niesie ze sobą kilka ciekawych zagadnień. Właśnie tego nie mogę sobie odpuścić, mam poczucie, że muszę się nauczyć. Z powodów różnych, o których pisałam wcześniej nie odrobiłam wcześniejszych zadań domowych od Reni i Justynki. A rzecz ważna czyli łuczki podzielone trzeba umieć. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje i pewnie bym się gdzieś na frywolitkowej drodze wyłożyła gdybym tematu nie zgłębiła. Obrabianie elementu też już przygotowałam, ale pokażę na początku miesiąca, bo to inspiracja do Szuflady będzie ;-).
W domu mamy od początku wiosny mocno dyskutowany temat ryb i wędkarstwa. Syn chodzi i mi opowiada, tłumaczy, co z czym i do czego. Przyswajam mimo woli i nawet nabytą wiedzę wykorzystuję i łapię te rybki (mój nowy pięciometrowy bat na rybki już do mnie jedzie Inpostem...ale wierzę, że dojedzie ;-)) Ogólnie to twierdzę, że jestem najlepszym kompanem na takie wyprawy, bo biorę sobie jakąś robótkę, przycupnę po cichu w krzakach i dłubię.
To jest podobno frywolitkowy karpik, tak orzekła latorośl, a ja nie polemizuję z tym.
Jest kilka łuczków podzielonych, a całość zrobiłam bez odcinania nitek, wzór jest od
Nami, minimalnie go zmieniłam.
W międzyczasie trenuję także brick stitch, póki co mam najwięcej koralików toho round, a tu najlepsze były by koraliki cylindryczne czyli najfajniejsze z nich- miyuki, wszystkiego naraz kupić nie mogę, ale powolutku się i takich uzbiera.
Moja kotwica to także zaproszenie dla Was w nowym
Otwórz Szufladę.
Cieplutko pozdrawiam :-)